Orka na ugorze
Orka na ugorze
Pod koniec sierpnia słuchałam sobie radia. Lokalnego. Ot, tak mię wzięło na współczesną umc-muzykę i wiadomości. Od czasu do czasu mam takie ciągoty, bo dobrze wiedzieć, co się dzieje w okolicy, ewentualnie w naszym polskim grajdołku lub na świecie. I nagle... pojawiło się ogłoszenie, że "sprzedam działkę". Długośmy się nie zastanawiali, złapałam za telefon i już za chwilę byliśmy umówieni na oglądanie, a w kilka dni później już staliśmy się właścicielami 3,6 ara. Taki wstęp do realizacji marzeń o mieszkaniu na - z przeproszeniem - wygwizdowie.
Ziemia leżała odłogiem przez długi czas. Drzewa nie cięte, puszczone dziko, kwiaty nasadzone i nasiane jakkolwiek bądź, a trawa kładła się rudym oceanem z małymi wysepkami kępek zieleni. I jeszcze rozpadająca się Ruderka, która służyć może bez przeszkód jako narzędziowa szopa. Póki nie zamienimy jej na coś, co będzie wyglądało reprezentatywnie.
Tuż za puszczonym samopas żywopłotem wyznaczającym krawędź naszego spłachetka ziemi, królowały trawy. Sięgały wysoko tak, że mogłam się wśród nich schować, nie schylając się zbyt mocno. Ot, wystarczyło tylko głowę schować. Oprócz traw rosną tam jeszcze pokrzywy, osty, nawłoć kanadyjska, kępa trzciny, dziewanny, topinambur, maliny, młody dąbek, porzeczki, wierzba i orzech - to wszystko, co umiałam rozpoznać. Okazało się też, iż teren ten był wykorzystywany do pozbywania się niewygodnych sprzętów z domów lub działek, bowiem odnaleźliśmy tam gruz, skamieniałe worki z bliżej niezidentyfikowaną zawartością, resztki konstrukcji, drzwi balkonowe, okna, skrzynki, puszki, butelki, meble, a nawet zwinięty w rolkę dywan.
W takiej sytuacji, oczyszczenie ugoru mogło nastąpić tylko przez wyżęcie zielska sierpem. Z racji ilości zanieczyszczeń z kosą bym tam nie weszła ani z mechanicznymi podkaszarkami.
I tak sobie żnę ugór z wolna i sukcesywnie. Przy okazji dbając o wszystkie inne aspekty działki.
Wiecie ile trzeba było wody przelać, by trawa zaczęła w ogóle myśleć o zazielenieniu się? Codziennie co najmniej trzy godziny stania z wężem. Istna Sahara! Pod tunelem było podobnie. Trzeba było dwunastu konewek, by można było zacząć coś siać, a posiałam tam rzodkiewki, sałatę masłową i koperek (to ostatnie z myślą o stadku papużek, jakie latają w wolierce pokojowej). Potem dosadziliśmy jeszcze truskawki.
Zdążyliśmy zebrać do tej pory brzoskwinie, które starczyły na dwa ciasta, multum orzechów włoskich (ciut ponad 20 kg) i ociupinkę pigw, z które dziś nastawiłam z cukrem. Zobaczymy, co z nich wyjdzie.
Oczywiście rzodkiewki również wyrosły duże i zdrowe,
sałata powoli dorasta do kresu swoich możliwości, a koperek już został przetestowany przez stado. Aprobacja produktu działkowego polegała na kompletnym wydziobaniu rzeczonej zieleniny do ostatniego kęsa.
Czeka nas naprawdę dużo roboty, choć i tak wiele już zrobiliśmy. Jeszcze tylko ugór wyżąć przed zimą, a dokładniej, to przed śniegiem...
Mam nadzieję, że nie zanudziłam nikogo na śmierć. Starałam się naprawdę streszczać
Ziemia leżała odłogiem przez długi czas. Drzewa nie cięte, puszczone dziko, kwiaty nasadzone i nasiane jakkolwiek bądź, a trawa kładła się rudym oceanem z małymi wysepkami kępek zieleni. I jeszcze rozpadająca się Ruderka, która służyć może bez przeszkód jako narzędziowa szopa. Póki nie zamienimy jej na coś, co będzie wyglądało reprezentatywnie.
Tuż za puszczonym samopas żywopłotem wyznaczającym krawędź naszego spłachetka ziemi, królowały trawy. Sięgały wysoko tak, że mogłam się wśród nich schować, nie schylając się zbyt mocno. Ot, wystarczyło tylko głowę schować. Oprócz traw rosną tam jeszcze pokrzywy, osty, nawłoć kanadyjska, kępa trzciny, dziewanny, topinambur, maliny, młody dąbek, porzeczki, wierzba i orzech - to wszystko, co umiałam rozpoznać. Okazało się też, iż teren ten był wykorzystywany do pozbywania się niewygodnych sprzętów z domów lub działek, bowiem odnaleźliśmy tam gruz, skamieniałe worki z bliżej niezidentyfikowaną zawartością, resztki konstrukcji, drzwi balkonowe, okna, skrzynki, puszki, butelki, meble, a nawet zwinięty w rolkę dywan.
W takiej sytuacji, oczyszczenie ugoru mogło nastąpić tylko przez wyżęcie zielska sierpem. Z racji ilości zanieczyszczeń z kosą bym tam nie weszła ani z mechanicznymi podkaszarkami.
I tak sobie żnę ugór z wolna i sukcesywnie. Przy okazji dbając o wszystkie inne aspekty działki.
Wiecie ile trzeba było wody przelać, by trawa zaczęła w ogóle myśleć o zazielenieniu się? Codziennie co najmniej trzy godziny stania z wężem. Istna Sahara! Pod tunelem było podobnie. Trzeba było dwunastu konewek, by można było zacząć coś siać, a posiałam tam rzodkiewki, sałatę masłową i koperek (to ostatnie z myślą o stadku papużek, jakie latają w wolierce pokojowej). Potem dosadziliśmy jeszcze truskawki.
Zdążyliśmy zebrać do tej pory brzoskwinie, które starczyły na dwa ciasta, multum orzechów włoskich (ciut ponad 20 kg) i ociupinkę pigw, z które dziś nastawiłam z cukrem. Zobaczymy, co z nich wyjdzie.
Oczywiście rzodkiewki również wyrosły duże i zdrowe,
sałata powoli dorasta do kresu swoich możliwości, a koperek już został przetestowany przez stado. Aprobacja produktu działkowego polegała na kompletnym wydziobaniu rzeczonej zieleniny do ostatniego kęsa.
Czeka nas naprawdę dużo roboty, choć i tak wiele już zrobiliśmy. Jeszcze tylko ugór wyżąć przed zimą, a dokładniej, to przed śniegiem...
Mam nadzieję, że nie zanudziłam nikogo na śmierć. Starałam się naprawdę streszczać
Re: Orka na ugorze
Ja takie nudzenie mogę czytać i czytać ... z pisaniem u mnie gorzej bo wolę krótko, używając raczej technicznego języka. Podziwiam tych co mają nie tylko co pisać ale robią to ciekawie, przykuwając uwagę czytających poprzez malowanie obrazów słowem. Poproszę więc o więcej takiego zanudzania
Re: Orka na ugorze
Merghen pisze:Ja takie nudzenie mogę czytać i czytać ... z pisaniem u mnie gorzej bo wolę krótko, używając raczej technicznego języka. Podziwiam tych co mają nie tylko co pisać ale robią to ciekawie, przykuwając uwagę czytających poprzez malowanie obrazów słowem. Poproszę więc o więcej takiego zanudzania
Cytując Małgosie podzielam jej zdanie, czekam na dalsze relacje
Re: Orka na ugorze
I ja też, nawet bez cytowania, przychylam się do namawiania na dalszy ciąg.
Ostatnie zdjęcie cudne. Działeczka bardzo ładna.
Ostatnie zdjęcie cudne. Działeczka bardzo ładna.
- Elzbieta M
- Mistrz dyskusji!
- Posty: 7916
- Rejestracja: 2010-09-22, 20:16
Re: Orka na ugorze
A ja czytałam i tak sobie myślałam, że... pięknie piszesz . Czyta się z zainteresowaniem, niczym księgę jakąś...
A działeczka - cóż, mnóstwo pracy, ale dobrze że pokazujesz takie początki. Za rok będziemy porównywać
A działeczka - cóż, mnóstwo pracy, ale dobrze że pokazujesz takie początki. Za rok będziemy porównywać
Zapraszam do siebie - Elżbieta M
Jest takie miejsce, a w nim me oczko i skalniak
Jest takie miejsce cz.2
Mieczyki Elżbiety
Jest takie miejsce, a w nim me oczko i skalniak
Jest takie miejsce cz.2
Mieczyki Elżbiety
Re: Orka na ugorze
Dziękuję Wam za tak przychylne słowa. Pisaniem zajmuję się od podstawówki, a - wierzcie mi - ten etap nauki był tak dawno, że zaciera mi się w pamięci Niestety, piszę jak na razie bez powodzenia w konkursach... wiem tylko, że "mam talent", ale "na razie nie mamy zapotrzebowania na opowiadania, proszę napisać powieść i wtedy się zgłosić"
Dobra, tyle tytułem wstępu i wyjaśnienia, bo znów pójdę po bandzie i się rozpiszę nie o tym, co trzeba.
Dziś wyczesałam trawę z ogromu liści. Orzech naprawdę nie próżnuje i tak samo, jak obdarzył nas wielką ilością owoców, tak teraz obdarza nas liśćmi. Śliwka i większa wiśnia też nie są zbyt daleko w tyle.
Mgła od rana zasłania wszystko. Naprawdę, pierwszy raz spotkałam się z tym, że mgła utrzymuje się przez calutki dzień. Jakoś tak mi ciarki po plecach chodzą, jak patrzę na aurę za oknem i widzę tylko cienie drzew. Od razu gdzieś tam, w mojej głowie zaczynają budzić się dawne upiory, karmione horrorami. Pocieszam się, że nie jest zielona. Jak jest koloru zgniłozielonego, to wtedy gdzieś zdarza się jakaś katastrofa: jakiś wicher, czy grad wielkości pięści, czy inne tornado.
Dzięki tej mgle wszystko było naprawdę okrutnie mokre. Liście się wręcz przyklejały do grabi, a dłonie robiły się zgrabiałe. Cóż, taka już moja uroda, że jak tylko zrobi się odrobinę bardziej wilgotno, to moje dłonie i stopy obumierają. I nic na to na razie nie mam jak poradzić.
Zbawieniem okazała się lekko już zużyta "koza", którą swego czasu dogrzewał się Pan Bezdomny, zamieszkujący za zezwoleniem w Ruderce. Tak się dogrzewał, że puścił z dymem pół ściany. Zdarza się... ale gdyby nie ta "koza", dziś byłoby źle, bo nawet ruszając się przy czyszczeniu trawy, palce mi odmarzały - i u rąk i u stóp. Mimo zabezpieczeń rękawiczkami i ciepłymi skarpetami. Wiecie, że ta bestia jest wstanie usmażyć trzy patelnie potrawki (wcześniej zamrożonej) zużywając jedynie dwie - tak, DWIE - deski średniej wielkości? No, ja bym mogła tak codziennie w domu gotować. Jaka to oszczędność dla domowego budżetu! Szkoda tylko, że działka jest trochę oddalona od naszego mieszkania, inaczej bym tam jeździła gotować.
Jednego tylko żałuję: Regulamin RODu zabrania hodowli zwierząt gospodarskich. A mnie tak się marzyły kurki... dla jajek... bo ja i tak mięsa jeść nie mogę, a jakieś białko by się zdało od czasu do czasu. Kupowane w sklepach nie są ani smaczne, ani zdrowe...
No i krety nam się rozpanoszyły. I jedna nornica. Te pierwsze ryją nam pod chodnikami, przy nowych sadzonkach, co wcale nas nie zachwyca. Kupiliśmy już brzęczące straszaki i kopce z dnia na dzień są coraz bliżej ogrodzenia, zatem jest szansa, że do wiosny całkiem się wyniosą. Za to nornica ma się dobrze i nie ma zamiaru zmienić miejsca zamieszkania. Co się dziwić, kiedy tuż pod nosem rosną ładne pietruszki w sam raz do wciągnięcia pod ziemię i wtruszczenia? A tak się cieszyłam, że papużki będą miały zieloną pietruszkę do przegryzienia jeszcze długi czas... No cóż, będą musiały pożywiać się koperkiem, tasznikiem i mniszkiem, póki jeszcze przymrozek nie przyszedł.
Cóż... chyba czas zakończyć dzisiejsze nudzenie
Jak będzie coś nowego (w tym zdjęcia), nie omieszkam Was o tym poinformować.
Dobra, tyle tytułem wstępu i wyjaśnienia, bo znów pójdę po bandzie i się rozpiszę nie o tym, co trzeba.
Dziś wyczesałam trawę z ogromu liści. Orzech naprawdę nie próżnuje i tak samo, jak obdarzył nas wielką ilością owoców, tak teraz obdarza nas liśćmi. Śliwka i większa wiśnia też nie są zbyt daleko w tyle.
Mgła od rana zasłania wszystko. Naprawdę, pierwszy raz spotkałam się z tym, że mgła utrzymuje się przez calutki dzień. Jakoś tak mi ciarki po plecach chodzą, jak patrzę na aurę za oknem i widzę tylko cienie drzew. Od razu gdzieś tam, w mojej głowie zaczynają budzić się dawne upiory, karmione horrorami. Pocieszam się, że nie jest zielona. Jak jest koloru zgniłozielonego, to wtedy gdzieś zdarza się jakaś katastrofa: jakiś wicher, czy grad wielkości pięści, czy inne tornado.
Dzięki tej mgle wszystko było naprawdę okrutnie mokre. Liście się wręcz przyklejały do grabi, a dłonie robiły się zgrabiałe. Cóż, taka już moja uroda, że jak tylko zrobi się odrobinę bardziej wilgotno, to moje dłonie i stopy obumierają. I nic na to na razie nie mam jak poradzić.
Zbawieniem okazała się lekko już zużyta "koza", którą swego czasu dogrzewał się Pan Bezdomny, zamieszkujący za zezwoleniem w Ruderce. Tak się dogrzewał, że puścił z dymem pół ściany. Zdarza się... ale gdyby nie ta "koza", dziś byłoby źle, bo nawet ruszając się przy czyszczeniu trawy, palce mi odmarzały - i u rąk i u stóp. Mimo zabezpieczeń rękawiczkami i ciepłymi skarpetami. Wiecie, że ta bestia jest wstanie usmażyć trzy patelnie potrawki (wcześniej zamrożonej) zużywając jedynie dwie - tak, DWIE - deski średniej wielkości? No, ja bym mogła tak codziennie w domu gotować. Jaka to oszczędność dla domowego budżetu! Szkoda tylko, że działka jest trochę oddalona od naszego mieszkania, inaczej bym tam jeździła gotować.
Jednego tylko żałuję: Regulamin RODu zabrania hodowli zwierząt gospodarskich. A mnie tak się marzyły kurki... dla jajek... bo ja i tak mięsa jeść nie mogę, a jakieś białko by się zdało od czasu do czasu. Kupowane w sklepach nie są ani smaczne, ani zdrowe...
No i krety nam się rozpanoszyły. I jedna nornica. Te pierwsze ryją nam pod chodnikami, przy nowych sadzonkach, co wcale nas nie zachwyca. Kupiliśmy już brzęczące straszaki i kopce z dnia na dzień są coraz bliżej ogrodzenia, zatem jest szansa, że do wiosny całkiem się wyniosą. Za to nornica ma się dobrze i nie ma zamiaru zmienić miejsca zamieszkania. Co się dziwić, kiedy tuż pod nosem rosną ładne pietruszki w sam raz do wciągnięcia pod ziemię i wtruszczenia? A tak się cieszyłam, że papużki będą miały zieloną pietruszkę do przegryzienia jeszcze długi czas... No cóż, będą musiały pożywiać się koperkiem, tasznikiem i mniszkiem, póki jeszcze przymrozek nie przyszedł.
Cóż... chyba czas zakończyć dzisiejsze nudzenie
Jak będzie coś nowego (w tym zdjęcia), nie omieszkam Was o tym poinformować.
- Elzbieta M
- Mistrz dyskusji!
- Posty: 7916
- Rejestracja: 2010-09-22, 20:16
Re: Orka na ugorze
tatsu pisze:Pisaniem zajmuję się od podstawówki, a - wierzcie mi - ten etap nauki był tak dawno, że zaciera mi się w pamięci Niestety, pisze jak na razie bez powodzenia w konkursach... wiem tylko, że "mam talent", ale "na razie nie mamy zapotrzebowania na opowiadania, proszę napisać powieść i wtedy się zgłosić" .
No widzisz, jak Cię rozszyfrowałam?Elzbieta M pisze:A ja czytałam i tak sobie myślałam, że... pięknie piszesz . Czyta się z zainteresowaniem, niczym księgę jakąś...
Zapraszam do siebie - Elżbieta M
Jest takie miejsce, a w nim me oczko i skalniak
Jest takie miejsce cz.2
Mieczyki Elżbiety
Jest takie miejsce, a w nim me oczko i skalniak
Jest takie miejsce cz.2
Mieczyki Elżbiety
Re: Orka na ugorze
Witaj Tatsu.!
Bardzo fajnie czyta się Twoje ogrodowe opowiadania. Wcale nie są nudne.
Ogród wymaga sporo pracy, ale na pewno z każdym dniem będzie piękniejszy.
Mój mąż też kiedyś kupił brzęczący straszak na krety. Fajnie, że u Ciebie działa. U mnie najpierw go krety wyryły z powrotem na powierzchnię, a następnym razem wciągnęły głębiej w ziemię. Teraz już po nim słuch zaginął. Nawet nie próbowaliśmy szukać brzęczyka. Jednym słowem u nas nie działał tak jak tego oczekiwaliśmy.
Bardzo fajnie czyta się Twoje ogrodowe opowiadania. Wcale nie są nudne.
Ogród wymaga sporo pracy, ale na pewno z każdym dniem będzie piękniejszy.
Mój mąż też kiedyś kupił brzęczący straszak na krety. Fajnie, że u Ciebie działa. U mnie najpierw go krety wyryły z powrotem na powierzchnię, a następnym razem wciągnęły głębiej w ziemię. Teraz już po nim słuch zaginął. Nawet nie próbowaliśmy szukać brzęczyka. Jednym słowem u nas nie działał tak jak tego oczekiwaliśmy.
"Taka cisza w ogrodzie, że się jej nie oprze Żaden szelest, co chętnie taje w niej i ginie. Czerwieniata wiewiórka skacze po sośninie, Żółty motyl się chwieje na złotawym koprze." Leśmian
Pozdrawiam
Małgorzata
Mój skrawek świata
Pozdrawiam
Małgorzata
Mój skrawek świata
Re: Orka na ugorze
Elzbieta M z tego wniosek, że można mnie czytać, jak otwartą księgę
lizz, bo myśmy zakupili trzy, z czego dwa mają opcję ultradźwięków i wibracji, a jeden tylko brzęczy. Obok tych pierwszych żaden z ryjących szkodników się nie pojawia, za to na brzęczyk dziś próbowano uskutecznić zamach. Nieudany Planujemy dokupić w przyszłości jeszcze jeden, inny od pozostałych. Wtedy istnieje większe podobieństwo, że któryś z nich zadziała skutecznie.
Odklejam się od kompa, żeby mieć jutro trochę sił na sprzątanie, działkę i może jeszcze zostanie trochę na tkanie...?
lizz, bo myśmy zakupili trzy, z czego dwa mają opcję ultradźwięków i wibracji, a jeden tylko brzęczy. Obok tych pierwszych żaden z ryjących szkodników się nie pojawia, za to na brzęczyk dziś próbowano uskutecznić zamach. Nieudany Planujemy dokupić w przyszłości jeszcze jeden, inny od pozostałych. Wtedy istnieje większe podobieństwo, że któryś z nich zadziała skutecznie.
Odklejam się od kompa, żeby mieć jutro trochę sił na sprzątanie, działkę i może jeszcze zostanie trochę na tkanie...?
Re: Orka na ugorze
Tatsu przyłączam się do słów koleżanek, bardzo dobrze się czyta Twoje wpisy. Jakoś nie czuć tego, że są dłuższe niż inne.
Irena
Zapraszam do Ogrodu na obrzeżach Małopolski.
Zapraszam do Ogrodu na obrzeżach Małopolski.
Re: Orka na ugorze
Cieszę się, że nie zanudzam na śmierć
Re: Orka na ugorze
Na nasze szczęście nie zanudzasz i z przyjemnością się czyta twoje opowieścitatsu pisze:Cieszę się, że nie zanudzam na śmierć
Spore zmiany w ogrodzie i własne warzywka
Re: Orka na ugorze
Danko właśnie o te ostatnie chodziło nam najbardziej. Po pierwsze - ja mam wydelikacony żołądek i syfu z marketu jeść nie mogę, po drugie - papugi mają wydelikacone podniebienia, syfu z marketu nie wezmą do dzioba. Jak mieszkałam u rodziców, to miałam non stop warzywa działkowe, a kartofle i mięso od wujka, więc wszystko hodowane i uprawiane bardziej pod siebie, niż do skupu. Po wyprowadzce na swoje, zabrakło w diecie tych pyszności i zaczęły się problemy: u mnie pobyty w szpitalach i coraz gorsze zdrowie, a i u ptaków nie było za ciekawie. Jedynie mąż, przyzwyczajony od małego do sklepowego jedzenia dawał radę.
Teraz zachwycamy się tym, co nam rośnie i daje plony. Tylko truskawki podarowane przez tatę jakoś marnieją i to mnie mocno martwi. Kupionych chyba nie byłoby mi tak żal, jak tych darowanych. Na szczęście w większości widać młode, ładnie rozwijające się listki, więc może się przyjmą, a zimę będą miały przyjemną, bo są posadzone w tunelu foliowym. To było jedyne, przygotowane pod uprawę miejsce na całej działce. Reszta dopiero zaczyna się tworzyć.
Wczoraj odpuściliśmy sobie działkowanie - zimno, ciemno, mokro. Aż się nic - naprawdę nic nie chce. Przysiadłam do krosna, żeby nie zmarnować całkowicie dnia i dorobiłam trochę serduszek na krajce. O takiej:
Jak tylko zrobię wpis na blogu, napiszę i tutaj trochę nowości, co się dzieje na naszym ugorku. I podlinkuję zdjęcia.
-- Ostatnio dodano 2012-10-24, 20:26 --
Ufff...
Działania na działce zakończone. Jestem dziś, niestety, poszkodowana, bo mnie coś w biodro wlazło i nawet siedzenie nie jest fajne. Plecy też mają swoje zdanie, z którym raczej się nie zgadzam - to, starość nie radość
W planie było dziś dalsze palenie śmieci w "kozie". Już to żelastwo stanęło na swoim miejscu, już zostało załadowane łatwopalnym dobrem wszelakim, gdy nagle okazało się, że... zapomnieliśmy zabrać zapalniczki. Krzesiwa i Hubki też. A drewno było zbyt wilgotne, by mogło się rozpalić od pocierania... Perun też nie zaszczycił nas swoim ogniem, bo i na burzę się nie zbierało. Tak więc, radzi - nie radzi, po wyczesaniu trawnika z liści (a - uwierzcie mi - jest teraz tego spadu mnóstwo), uzbroiliśmy się w sierpy i ruszyliśmy na podbój ugoru. Pod ostrym ostrzem (swój specjalnie jeszcze naostrzyłam przed pójściem w bój) padały trawiszcza i chwaściory. Od niechybnej śmierci uchroniły się topinambury i maliny, będą potrzebne pod uprawę, więc zostały.
Okrutnie szybko robi się już zmrok. A w takich warunkach ciężko pracować. Zwłaszcza sierpem. Prawie obcięłam sobie palec. W rękawicy... ale zawsze to palec. Nawet nie zdążyłam nazbierać zieleniny dla moich pierzastych wolierowców, bo po ciemku, to im mogę niechcący jakieś trujaki nawyrywać i będzie bieda.
Słuchajcie, mam pytanie: czy jak zostawię liście na klombie kwiatowym na zimę, to coś się stanie roślinom? Mogę je zawsze wyzbierać ręcznie, bo czesanie kwiatków nie wchodzi w grę, ale muszę mieć na to sporo czasu, a mogę go nie mieć do pierwszych śniegów...
Z góry dziękuję za pomoc w rozwiązaniu tego dylematu.
Teraz zachwycamy się tym, co nam rośnie i daje plony. Tylko truskawki podarowane przez tatę jakoś marnieją i to mnie mocno martwi. Kupionych chyba nie byłoby mi tak żal, jak tych darowanych. Na szczęście w większości widać młode, ładnie rozwijające się listki, więc może się przyjmą, a zimę będą miały przyjemną, bo są posadzone w tunelu foliowym. To było jedyne, przygotowane pod uprawę miejsce na całej działce. Reszta dopiero zaczyna się tworzyć.
Wczoraj odpuściliśmy sobie działkowanie - zimno, ciemno, mokro. Aż się nic - naprawdę nic nie chce. Przysiadłam do krosna, żeby nie zmarnować całkowicie dnia i dorobiłam trochę serduszek na krajce. O takiej:
Jak tylko zrobię wpis na blogu, napiszę i tutaj trochę nowości, co się dzieje na naszym ugorku. I podlinkuję zdjęcia.
-- Ostatnio dodano 2012-10-24, 20:26 --
Ufff...
Działania na działce zakończone. Jestem dziś, niestety, poszkodowana, bo mnie coś w biodro wlazło i nawet siedzenie nie jest fajne. Plecy też mają swoje zdanie, z którym raczej się nie zgadzam - to, starość nie radość
W planie było dziś dalsze palenie śmieci w "kozie". Już to żelastwo stanęło na swoim miejscu, już zostało załadowane łatwopalnym dobrem wszelakim, gdy nagle okazało się, że... zapomnieliśmy zabrać zapalniczki. Krzesiwa i Hubki też. A drewno było zbyt wilgotne, by mogło się rozpalić od pocierania... Perun też nie zaszczycił nas swoim ogniem, bo i na burzę się nie zbierało. Tak więc, radzi - nie radzi, po wyczesaniu trawnika z liści (a - uwierzcie mi - jest teraz tego spadu mnóstwo), uzbroiliśmy się w sierpy i ruszyliśmy na podbój ugoru. Pod ostrym ostrzem (swój specjalnie jeszcze naostrzyłam przed pójściem w bój) padały trawiszcza i chwaściory. Od niechybnej śmierci uchroniły się topinambury i maliny, będą potrzebne pod uprawę, więc zostały.
Okrutnie szybko robi się już zmrok. A w takich warunkach ciężko pracować. Zwłaszcza sierpem. Prawie obcięłam sobie palec. W rękawicy... ale zawsze to palec. Nawet nie zdążyłam nazbierać zieleniny dla moich pierzastych wolierowców, bo po ciemku, to im mogę niechcący jakieś trujaki nawyrywać i będzie bieda.
Słuchajcie, mam pytanie: czy jak zostawię liście na klombie kwiatowym na zimę, to coś się stanie roślinom? Mogę je zawsze wyzbierać ręcznie, bo czesanie kwiatków nie wchodzi w grę, ale muszę mieć na to sporo czasu, a mogę go nie mieć do pierwszych śniegów...
Z góry dziękuję za pomoc w rozwiązaniu tego dylematu.
Re: Orka na ugorze
Tak, początki zawsze są wymagające... Od razu zobaczyłam Twój wątek, i zamierzam go czytać!
Postawiłaś w ostatnim poście zagadkowe pytanie. Moim zdaniem liście mogą zostać na rabacie, bo i tak się liści używa do okrywania, tyle że suchych i nie chorych. Nie polecam zostawiania liści Orzecha włoskiego i Kasztanowca (jeśli takie u ciebie występują) i kilku innych. Z większości drzew liście nadają się do okrywania.
Postawiłaś w ostatnim poście zagadkowe pytanie. Moim zdaniem liście mogą zostać na rabacie, bo i tak się liści używa do okrywania, tyle że suchych i nie chorych. Nie polecam zostawiania liści Orzecha włoskiego i Kasztanowca (jeśli takie u ciebie występują) i kilku innych. Z większości drzew liście nadają się do okrywania.
Uwielbiam Tulipany, a Ty?
Forumka Kasia
Forumka Kasia
Re: Orka na ugorze
Tatsu, wpadłam z rewizytą
Nie dość, że bardzo przyjemnie się czyta Twoje posty, to i zdjęcia robisz bardzo ładne. Dają obraz tego ile pracy Cię czeka, ale i tego że masz spore pole do popisu.
Zapowiada się ciekawy wątek... będę zaglądać na pewno
Nie dość, że bardzo przyjemnie się czyta Twoje posty, to i zdjęcia robisz bardzo ładne. Dają obraz tego ile pracy Cię czeka, ale i tego że masz spore pole do popisu.
Zapowiada się ciekawy wątek... będę zaglądać na pewno
Pozdrawiam!
Małgosia i Nutka
Małgosia i Nutka